ISLANDIA – Spełnienie marzeń

Jakież to szczęście móc łączyć swoje pasje z pracą zawodową. Mnie się udało. Praca w sklepie turystycznym to codzienne obcowanie ze sprzętem i odzieżą turystyczną, ale przede wszystkim z ludźmi, którzy podobnie jak ja, kochają przyrodę. I tak też poznałem Miśka, motocyklistę i rasowego turystę, który pewnego pięknego dnia przyszedł do mnie jako klient, a wyszedł jako kolega i przyszły przewodnik, mój i mojego wspólnika Michała. Połączyła nas Islandia!

Ćwiczenie technik alpinistycznych na nieczynnym moście kolejowym w Stanach k/Nowej Soli. Instruktażu udzielali nam Misiek i Dawid Kuboń

Od słowa do słowa dowiedziałem się, że Misiek osiem lat mieszkał na Islandii, wędrował po lodowcach, wspinał się po lodospadach, przeprawiał się przez lodowate rzeki, a przede wszystkim, że musi wrócić na Islandię sprzedać swój samochód na islandzkich blachach – zapytałem więc – a mogę jechać z Tobą?

Po kilku dniach i kawach ustaliliśmy, że jedziemy w trójkę, czyli Michał vel Misiek, Michał vel Miszak i ja. Ruszamy z Nowej Soli do portu w Hirtshals (~1000 km), gdzie wjeżdżamy na prom do Seyðisfjörður. Po drodze, podczas kilkugodzinnego postoju, zwiedzamy Wyspy Owcze. Następnie objeżdżamy południową część wyspy i docieramy do Reykjavíku. Tam zostawiamy samochód w komisie i wracamy samolotem do Berlina.

Skagen to kolor i miejscowość. Nazwa koloru pochodzi od elewacji budynków, które dominują w tym portowym miasteczku. Ciekawostką tego miejsca jest położenie na styku mórz Północnego i Bałtyckiego. Zachodzi tutaj ciekawy efekt ścierania się fal, które nadpływają z północy i z południa.

W końcu, 11 kwietnia 2015 r., jesteśmy na promie. Spełniają się nasze marzenia! Teraz dopiero rozpoczyna się prawdziwa przygoda. Islandia ma w sobie coś magicznego. Jej wulkaniczne pochodzenie oraz spektakularne zjawiska przyrodnicze takie jak: wulkany, gejzery, jaskinie lawowe i lodowe, gorące źródełka, fiordy i zorza polarna przyciągają nas niczym magnes. Tam To czuć, że nasza Planeta żyje, że jesteśmy częścią Kosmosu. Tylko na Islandii mogła powstać taka muzyka, jak mojej ulubionej Björk.

Podróżując z Miśkiem, można mieć pewność, że każda chwila podróży będzie wykorzystana na maksa. Podczas postoju, gdy wszyscy jeszcze spali, my wymknęliśmy się z promu i ruszyliśmy w pobliskie góry.

Jedne z najlepszych termosów na rynku – Termite. Od kilkunastu lat w stałej ofercie naszego sklepu!

„Kobieta diabeł” wraz z nami obserwująca góry zatopione w oceanie, to był „zły omen” ???? Niebawem rozpętał się straszliwy sztorm, który rzucał naszym promem niczym łupinką – bynajmniej nam się tak wydawało. Leżąc w swojej koi raz to czułem jak jestem do niej dociskany z siłą prasy, a raz jak odlatuję ku sufitowi. Odechciało nam się jeść i pić. Chcieliśmy tylko to przetrwać.

14 kwietnia po raz pierwszy ujrzeliśmy Islandię! Nie mogliśmy się już doczekać, by zobaczyć te wszystkie cuda przyrody. Ogarniała nas radość, bo prognoza pogody, wyjątkowo jak na tą porę roku, była bardzo dobra. Od tej pory nie potrafiłem odłożyć aparatu na bok, w wyniku czego do domu przywiozłem około półtora tysiąca zdjęć. Wodospady na Islandii są tak spektakularne i jest ich tak dużo, że na te wielkości Kamieńczyka w Karkonoszach nie miałem w końcu siły wyciągać aparatu. Wiele zdjęć wykonałem z jadącego samochodu, nie potrafiłem się oprzeć pokusie. Wszystkie noce spędziliśmy w namiocie. Dopiero w Reykjavíku zamieszkaliśmy u znajomych Miśka, którzy zajęli się nami po królewsku. W życiu nie doświadczyliśmy takiej gościny!

Intensywność wrażeń ostatnich dni była piorunująca. Myśli kotłowały się w głowie. Byłem szczęśliwy. Tyle widzieliśmy, a tyle mieliśmy jeszcze zobaczyć. Nie potrafiliśmy obojętnie przejechać obok żadnej atrakcji, wchodziliśmy na przydrożne góry, kąpaliśmy się w górskich strumieniach, stąpaliśmy po jęzorach lodowców. Ale po kolei… Poranek zaczęliśmy od spaceru wokół przydrożnego wodospadu Sveinstekksfoss, zakończonego kąpielą w kilkustopniowej wodzie. Setki lodowatych szpilek wbijających się w ciało skutecznie uniemożliwiły dłuższą kąpiel niż kilkadziesiąt sekund. Jednym z najpiękniejszych momentów całej wyprawy było spontaniczne wejście na jedną z przydrożnych gór na szczycie fiordu. Klimat niczym z „Nieśmiertelnego”. Zielone mchy, strome urwiska i ocean!

Podróżowanie z Miśkiem polegało na zwiedzaniu największych atrakcji Islandii, ale przede wszystkim pomniejszych, które zazwyczaj okazywały się o wiele atrakcyjniejsze od tych z głównego kręgu, tzw. Golden Circe. Potrafiliśmy nie raz zboczyć z trasy, by wykąpać się w mało komu znanym gorącym źródełku, bądź zdobyć przydrożny szczyt, który akurat wpadł nam w oko. Przejechać przez tunel szerokości samochodu do kolejnego fiordu, by zobaczyć setki ptaków startujących z rybackiego portu. W przydrożnym barze, gdzie zazwyczaj obsługiwała nas rodaczka, spróbować sprawdzonych lokalnych napojów i potraw. Rozbić namiot tam, gdzie piękny widok, w miejscu, które sobie sami wybraliśmy. Takie zachowanie charakteryzuje tylko prawdziwych pasjonatów! Góry i Ocean. Jest wielce prawdopodobne, że byliśmy jednymi z pierwszych ludzi którzy stąpali po tej górze.

Spośród setek pięknych zdjęć (wybranych z tysiąca) ciężko jest wyselekcjonować te najbardziej reprezentacyjne. Jadąc samochodem, próbowałem schować aparat do futerału, ale na próżno. Za każdym zakrętem krył się jeszcze piękniejszy widok. Gdy pejzaże naprawdę powalały z nóg, zatrzymywaliśmy się na chwilę, by odetchnąć, by trawić tę chwilę. Było tak wiele razy. Jadąc, przez wiele godzin, potrafiliśmy nie minąć żadnego samochodu. A to główna droga wokół wyspy! Gdy czasami przyszło nam wjechać w Interior, w świeżo otworzone po sezonie zimowym drogi, byliśmy na pewno jednym z pierwszych samochodów podążających tamtędy w tym roku. Dzień zbliżał się ku końcowi, a my chcieliśmy jeszcze zobaczyć jaskinię lodową. Problem polegał na tym, że jaskinie przemieszczają się wraz z poruszającym się jęzorem lodowca. Jedne ulegają destrukcji, a inne powstają. Niemniej, pomimo zmęczenia, postanowiliśmy spróbować. Samo dojście do lodowca było niesamowitym przeżyciem. Poruszaliśmy się po terenie, który onegdaj pokrywał lód, który pozostawił po sobie iście marsjański krajobraz.

Jaskini nie udało nam się znaleźć, ale to był i tak jeden z najbardziej aktywnych i emocjonalnych dni w moim życiu. Odbyliśmy za to krótki, testowy spacer po lodowcu, używając naszego ekwipunku, lin, raków i czekanów, które przydadzą nam się jutro w próbie zdobycia najwyższego szczytu Islandii – Hvannadalshnúkur. Islandia to Ziemia, Woda, Ogień i Powietrze, cztery starożytne żywioły. Wczorajszy dzień upłynął nam pod znakiem Lodu. Dzisiejszy zdecydowanie Wody. Po pierwsze, słońce skryło się za chmurami. Po drugie, zwiedzaliśmy zdecydowanie spektakularne wodospady. Widoczny powyżej można było obejść dookoła. Poniższy był ukryty głęboko w górze. W lodowatej wodzie już się kąpaliśmy. Ta nie była może tak gorąca jak w gejzerze, ale za to w sam raz na długie nasiadówki. Specjalnie w tym celu na dnie zostały ułożone wygodne płaskie kamienie. A wokół tylko góry, chmury, gwiazdy, śniegi, zorze polarne i takie tam atrakcje. Piwka wystarczy postawić tylko trochę dalej, tak na wyciągnięcie ręki, a będą zawsze chłodne!

Ilość super-atrakcji, które zobaczyliśmy i których doświadczyliśmy przez te cztery dni pobytu na Islandii, była jakaś astronomiczna. Normalnie potrzeba na to kilka lat, a może nawet kilkudziesięciu. Ja nigdy nie doświadczyłem tak intensywnej podróży, a ona jeszcze się nie skończyła.

CDN…